Nie całe 4 km, cóż to jest, można by pomyśleć, że aż wstyd pisać. Jednak sednem sprawy jest sam fakt czasu spędzonego na rowerze. Chwila przerzucenia się z wysiłku intelektualnego na fizyczny, ukierunkowania zmęczonego umysłu na inne tory - jednym słowem doskonały wypoczynek, którego bardzo dziś potrzebowałem, a którego niestety więcej nie mogłem sobie zafundować.
Wewnętrzny imperatyw mówił "jedź!", więc pojechałem.
Na otwartej przestrzeni trochę wiało, dodatkowo w czasie jazdy - wiatr we włosach ;) co w sumie potęgowało poczucie chłodu. Krótkie spodenki, koszulka, kurtka przeciwdeszczowa jako tako chroniły przed wiatrem, ale jednak mogło by być cieplej.
Modlić też się trzeba... więc czemu na spotkanie modlitewne nie wybrać się na rowerze ;) (chodzi oczywiście o spotkanie mojej rodzinnej wspólnoty odnowy).
Najzabawniejsza w tym wszystkim była chyba nagła zmiana stroju, gdy dotarłem na miejsce. Kto widział, kto mnie zna, ten się łatwo domyśli ;)
Plan był taki: okrążyć Pogorię IV, chwilę posiedzieć i powrót. Niestety brakło mi czasu :|, więc dojechałem do Pogorii III, posiedziałem chwilę nad wodą i wróciłem.
Trochę już przejechałem w tym sezonie, niestety bez licznika, więc jest to pierwszy wpis. Ile przejechałem do tej pory? trudno powiedzieć... byłem w Bukownie, Krakowie, Rabsztynie, Sławkowie, kila razy nad Sosiną i Pogoriami, przy kopcu Piłsudskiego w Krakowie (pozdro dla Franka ;)), no i jeszcze w kilku miejscach :). Od przyszłych wakacji pewnie pojawi się tu więcej wycieczkowych wpisów.
Spotkanie, spotkanie i po spotkaniu. Wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że gdzieś mi się skrzyżowania pomyliły i dojechałem niekoniecznie tam gdzie chciałem. Zsiadłem z mojego cudownego środku transportu, rozejrzałem się dookoła i ze zdziwieniem stwierdziłem, że nie wiem gdzie jestem. Przez chwilę jeszcze próbowałem znaleźć drogę, niestety bezowocnie, nie chciało mi się nadrabiać kolejnych kilometrów, więc grzecznie spytałem o drogę. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że jestem o rzut kamieniem od Pogori IV. Drogą trochę okrężną, bo dłuższym niż planowany czasie trafiłem do domu.
Dziś po południu, w towarzystwie Marcina R. (pozdrawiam ;)) wybrałem się do Zendka na nasze pierwsze, wakacyjne, spotkanie rocznikowe. Trasa prosta, pielgrzymkowa (znaczy się, ta którą zwykle idziemy z sierpniową pielgrzymką). Cała droga zajęła nam ok 1:30 h. Tuż za tablicą z napisem "Zendek" Marcin udał się w drogę powrotną, a ja spokojnie pomknąłem w dobrze znanym kierunku ;)
Przyjemne z pożytecznym - do plecaka ręcznik, kąpielówki i skrypt. Trochę wylegiwania się nad wodą, trochę "pływania" i trochę czytania skryptu ;) Pogoda zdecydowanie sprzyjała nauce w plenerze. Tym razem troszkę skróciłem sobie drogę nad Sosinę, unikając jednego męczącego podjazdu :)
Oj to była wyjątkowa przygoda :P Fajna wycieczka. Dotarłem do kopca Piłsudskiego...
...no i postanowiłem przespacerować się na szczyt kopca...
...niestety gdy już chciałem wyruszyć w drogę powrotną okazało się, że nie mogę odpiąć roweru ze stojaka - zepsuło się zapięcie...
...po kilku godzinach dotarł do mnie Franek z dwoma młotkami i pilnikiem <lol>. Rower udało się odpiąć trzema uderzeniami młotka w zapięcie i szczęśliwie wróciliśmy do zakład samochodem x.Mariusza ;P